Czy pisanie książek i ich wydawanie ma sens?
Pisanie jest pasją lub potrzebą. Potrzebą chwili, potrzebą przelania myśli na papier albo narzędziem do osiągnięcia celów zawodowych. Pozwala się wyciszyć, okiełznać myśli, uruchamia drzemiącą w każdym człowieku potrzebę kreatywnego myślenia.
Kreacja to słowo klucz, bo to ona drzemie w nas i próbuje się uwolnić w każdej wolnej chwili. Czym innym jest kreatywne myślenie w pracy, a czym innym hobby, czyli tworzenie dla przyjemności. Malowanie, pisanie, rzeźbienie, muzyka to tylko niektóre z możliwości kreatywnego spędzania czasu. Dzięki nim wnikamy w świat własnych myśli i doznań.
Nasza wrażliwość ma ogromne znaczenie. Od niej zależy to, jak odbieramy i widzimy świat, jak postrzegamy piękno. Pod tym względem bardzo się różnimy. Również nasze talenty nie są takie same. Jeśli już jesteśmy „skazani” na pisanie, bo to czujemy, bo ono sprawia nam przyjemność, to tworzymy wtedy, kiedy potrzebujemy, kiedy mamy czas i wenę.
W ten sposób codziennie na całym świecie powstają niezliczone ilości tekstów, z których większość nigdy nie opuści komputera twórcy. Od kilku lat to się zmienia, warto nadmienić, że dość dynamicznie. Pisarze, poeci, eksperci coraz częściej decydują się na samodzielne finansowanie swojej twórczości. W Stanach Zjednoczonych na przykład wydawnictwa self-publishingowe organizują własne imprezy branżowe, targi i mają zrzeszające je organizacje. To duży rynek, a dystrybutorzy i księgarze również to widzą i zmieniają swoje nastawienie do publikacji finansowanych przez autorów. To samo dostrzegamy na polskim rynku, coraz więcej osób bierze sprawy w swoje ręce i przygotowuje publikacje do druku z pomocą wyspecjalizowanego wydawnictwa, ale za własne pieniądze. To potrzeba dzisiejszych czasów, bo autorów jest znacznie więcej niż wydawnictw gotowych wydawać ich prace pod swoim logo.
Wydawnictwa „zarzucane” codziennie nowymi propozycjami nie są w stanie skutecznie i efektywnie podejmować decyzji o nawiązaniu współpracy z nowymi autorami. Sytuacja jest tak kuriozalna, że niejednokrotnie odpowiadają na propozycje dopiero po kilku miesiącach, a bywa, że autor nie doczeka się żadnej odpowiedzi. Skoro przeczytanie maila i omówienie go w gronie współpracowników zajmuje trzy miesiące, to zapewne oznacza to, że czas na zmiany. Przemawia za tym właśnie niewydolność tradycyjnych wydawnictw i nie ma znaczenia, czy dzieje się tak z powodów organizacyjnych, czy ograniczeń rynkowych. A popyt na tworzenie nowych książek nie maleje.
W Polsce debiutujący autor najczęściej zostaje postawiony w roli „dawcy tekstu”. Nie jest klientem ani nawet trudno nazwać go partnerem. To wydawnictwo decyduje o czasie wydania, o grafice, o nakładzie, o dystrybucji, o marketingu i o wynagrodzeniu autora, a to do najwyższych nie należy. Można wręcz powiedzieć, że autor istnieje jedynie ze względów prawnych, bo trzeba mu zapłacić. Największe zyski czerpią dystrybutorzy i księgarze, a „dawcy tekstu” pozostaje satysfakcja, że opublikował książkę, To powinno mu wystarczyć.
Jednocześnie wydawca ograniczony warunkami współpracy z dystrybutorami i księgarniami pozostaje w klinczu między rynkiem a autorem. Jest to sytuacja, w której pisarz, czyli wydawać by się mogło, najważniejsze ogniwo w procesie powstania książki, nie ma nic do powiedzenia i dostaje symboliczne wynagrodzenie.
A co by się stało, gdyby autorzy przestali wysyłać teksty do wydawnictw i te same musiałyby szukać twórców? Co by było, gdyby wydawnictwa zaczęły dostarczać dystrybutorom o 50 procent mniej książek niż do tej pory, a księgarnie zaczęłyby się kurczyć, bo półki świeciłyby pustkami? Taka sytuacja raczej nie nastąpi, bo głód pisania nie zniknie i partycypanci rynku nie muszą się martwić. Warto jednak zabiegać o zmianę myślenia: żeby autor nie był narażony ze strony rodziny, znajomych, współpracowników na twierdzenie, że skoro sam sfinansował swoją książkę, to jest ona słaba, bo nie znalazło się wydawnictwo, które chciało ją opublikować. Przecież to nieprawda!
Twórcy, którzy nie próbowali wydać książki, nie zdają sobie często sprawy, jak wygląda ten rynek. Wiele osób, starających się w sposób tradycyjny opublikować swoje dzieło, nie wie, że są autorzy, którzy osiągnęli sukces, samodzielnie je finansując. Sukces komercyjny zależy nie tylko od atrakcyjności tekstu, ale przede wszystkim od umiejętności dotarcia do odbiorców. W tym względzie znaczną przewagę nad początkującymi pisarzami mają blogerzy, youtuberzy, celebryci, osoby publiczne, bo oni mają już własną „publiczność”. Od czegoś jednak trzeba zacząć i wierzyć, że pierwsza książka to pierwszy krok w stronę zawodowego pisarstwa.
Ale warto sobie zadać pytanie, ile osób tworzy i nie liczy na zysk? Śmiem twierdzić, że większość! Stawianie tezy, „piszę, żeby zarabiać” dotyczy mniejszości. Po co więc publikować? Dla siebie! Dla najbliższych! Czy to nie jest wystarczająca odpowiedź? Wielu autorów decyduje się ponieść koszty publikacji. W dobie e-booków, audiobooków i druku „na żądanie” te koszty wcale nie są bardzo wysokie. Kilkadziesiąt egzemplarzy książki lub e-book profesjonalnie opracowane przez zawodowych redaktorów, korektorów z okładką przygotowaną przez wyspecjalizowanych grafików można w Polsce wydać za równowartość średniej krajowej pensji.
Wydawnictwa najczęściej są sprofilowane, nie przyjmują więc propozycji, które wykraczają tematycznie czy formą poza ich ofertę. To, że żaden wydawca nie jest zainteresowany publikacją Twojego dzieła, nie oznacza, że tekst jest zły. Tutaj liczy się zysk, a osoby decydujące o podjęciu współpracy z nowymi autorami kierują się wymogami narzuconymi przez właścicieli oraz wyczuciem i… jak my nie są nieomylne.
Co zatem zrobić z naszą pasją pisania albo potrzebą podzielenia się wiedzą ekspercką? Po pierwsze należy wierzyć w siebie i uwierzyć, że publikowanie ma sens. Nie tylko po to, żeby zarabiać na swoich książkach, co niewątpliwie jest miłą wartością dodaną, ale też publikować je dla siebie, znajomych, klientów, by w ten sposób wzmacniać swój wizerunek.