Jak odważny Polak płynął kajakiem przez Grenlandię

Moim założeniem jest opłynięcie wyspy Alluttoq (zwanej też Arve Prinsens Ejland), leżącej w zatoce Disko, na północ od Ilulissat. Prawdopodobnie nigdy nikt nie zrobił tego samotnie w kajaku pneumatycznym. Ale to nie ma znaczenia. Chcę płynąć, cieszyć się życiem. Płynę, bo lubię to zmęczenie, a czasami wręcz fizyczne wyniszczenie, które jest efektem wielogodzinnego machania wiosłem. Chcę poznać Grenlandię, na ile tylko się da: naturę, ludzi, bogatą faunę i ubogą florę. Namacalnie. Prezentujemy fragment książki “Z wiosłem i wiatrem. Kajakiem po wodach Północy” Zbigniewa Szwocha, która ukazała się nakładem wydawnictwa BookEdit

Start spowalnia mistyczna mgła, która dzień po moim przylocie przykrywa całą okolicę Ilulissat. Widoczność minimalna może na kilkanaście metrów. W porcie co parę minut wyje syrena ostrzegawcza. Samo Ilulissat (z grenlandzkiego – góry lodowe), które wybudowano głównie na gołych skałach, jest trzecim co do wielkości miastem na Grenlandii, po stołecznym Nuuk i Sisimiut, gdzie dwa lata wcześniej kończyłem swój marsz szlakiem Arctic Circle Trail. Tuż przy miejscu planowanego wodowania znajduje się budynek, w którym urodził legendarny eksplorator Arktyki – Knud Rasmussen. Obecnie dom jest zaadaptowany na muzeum przybliżające postać tego półkrwi Inuity i jego dokonań.

Knud przemierzał północne rubieże Grenlandii i Kanady głównie przy pomocy psich zaprzęgów. Najbardziej spektakularna – „Piąta Ekspedycja Thule” miała miejsce w latach 1921–1924. Rasmussen wraz z dwójką Inuitów przejechał dystans prawie dwudziestu tysięcy kilometrów, od Zatoki Hudsona, przez przejście północno-zachodnie, Alaskę, aż po Czukotkę. Podczas tej ekspedycji odwiedzał wszystkie społeczności inuickie zamieszkujące północne wybrzeża Ameryki Północnej. Znał ich język, zwyczaje, kulturę, więc szybko zyskiwał zaufanie. Próbował dogłębnie poznać dziedzictwo Inuitów, wierzenia szamańskie oraz drogę, jaką musieli oni pokonać, by znaleźć się na tych ziemiach.

Skąd bowiem wzięli się Inuici? Dlaczego są tak krępej budowy, a z wyglądu bliżej im do Azjatów niż do Normanów, którzy z czasem dotarli do tych ziem drogą morską. Przy ujściu fiordu w Ilulissat znajdują się pozostałości po osadzie Sermermiut. Odkryto tam ślady bytności ludzkiej poczynając od kultury Saqqaq (2400–900 p.n.e.) przez Dorset (800–100 p.n.e.) po kulturę Thule (od 1200 p.n.e.). Cofnijmy się jednak aż o pięćdziesiąt tysięcy lat. Na terenie dzisiejszej Mongolii dochodzi do rozłamu w plemieniu.

Geneza konfliktu między klanami jest nieznana. Mongołowie z południa spychają swoich wrogów coraz bardziej na północ. Poza granicą lasów nie ma już tylu zwierząt, budulca i materiału na opał. Przodkowie Inuitów muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości, przenoszą się z tajgi do tundry. Swoje domostwa budują pod ziemią, a podążając za zwierzyną łowną, mają ze sobą tylko namioty. Z hodowców stają się myśliwymi, polują na renifery i piżmowoły. Dotarcie do wybrzeża otwiera nowe możliwości – znalezienia pożywienia w morzu. Ich oczom ukazują się nabrzeża pełne morsów i fok, początkowo nie mają jednak pojęcia, jak na nie zapolować

Ich podróż nie kończy się, przechodzą pasmem lądu w miejscu dzisiejszej Cieśniny Beringa. Stąd grupa się rozdziela, rozchodzi po nowo poznanym terytorium. Ci, którzy poszli na południe, są nam znani jako amerykańscy Indianie. Inni docierają przez Kontynent Amerykański do Wyspy Ellesmere’a i w końcu przechodzą na Grenlandię w okolicy opuszczonej obecnie osady Etah. Większość udaje się na południe i są oni przodkami obecnych Grenlandczyków z Ilulissat. Na cześć Knuda Rasmussena region północno-zachodniej Grenlandii został nazwany jego imieniem.

Moją uwagę zwraca motto podróżnika:

Give me snow, give me dogs, you can keep the rest [Daj mi śnieg, daj mi psy, resztę zachowaj dla siebie]

Spokojnie zwiedzam muzeum, przy obecnych warunkach pogodowych, nigdzie nie popłynę. Idę na spacer, w sklepie uzupełniam zapasy przywiezione z Polski. Bazą są tradycyjnie dania liofilizowane. Według Wikipedii w mieście jest 4606 mieszkańców. Na poczcie wysyłam kartki do najbliższych. Przy pomyślnych wiatrach może dojdą przed moim powrotem. Ciekawi mnie praktycznie każdy zakamarek, każdy detal, każda informacja: od ubioru i zachowań Grenlandczyków, po roczny przebieg aut, którymi miejscowi jeżdżą na zakupy do sklepu.

Góry lodowe

Nie mogę doczekać się wodowania. Góry lodowe jeszcze na lądzie pokochałem od pierwszego wejrzenia. Ich kolory, przeróżne kształty, fakturę. Powaliły mnie majestatem, choć jednocześnie musiałem pamiętać, że dla tak małej jednostki pływającej, jak mój kajaki są śmiertelnym zagrożeniem.

„Wierzchołek góry lodowej” to nie tylko chwytliwy slogan i powiedzonko, lecz najprawdziwsza prawda. Zaledwie jedna dziewiąta znajduje się ponad powierzchnią wody. Góry też często się obracają, poszczególne ich części stopniowo odpadają, wywołując mniejsze lub większe fale, a nawet tsunami. Nie zdarza się to często, lecz rok po mojej wyprawie, 17 czerwca, w ten sam dzień, gdy na Islandii hucznie obchodzono święto narodowe, rekordowe fale odnotowane na Grenlandii osiągnęły w wyniku gigantycznego osuwiska wysokość prawie stu metrów.

Cztery osoby zginęły w pobliskiej miejscowości Nuugaatsiaq. Nieszczęście zdarzyło się kilkaset kilometrów na północ od akwenu, po którym pływałem, w fiordzie Karrat. Dochodzi do mnie, że nie dało się wcześniej przygotować na manewrowanie pomiędzy górami lodowymi. To zupełnie nowe doświadczenie. Gęste mgły ustępują dopiero po południu i gdy znikają, czym prędzej melduję się na wodzie, wraz z całym ekwipunkiem. Wiosłuję spokojnie przez cztery godziny, wokół mnie rozpościera się biel i błękit.

Cisza przerywana jest przez wrzeszczące kolonie ptaków, które z gór lodowych robią sobie dogodne punkty obserwacyjne. Dobijam do brzegu przy zatoczce Pengaliqtoq, tuż przed Rodebay. O dziwo, nie jestem tu sam. Tuż po moim zejściu na brzeg pojawia się trójka dzieciaków. Jedno z nich zna kilka zwrotów po angielsku. Jak zrozumiałem, są na swego rodzaju plenerowych koloniach, pod opieką starszej kobiety, która w tym momencie zajmuje się wędzeniem ryb w ziemiance.

Obecna, najmłodsza generacja Grenlandczyków jest pierwszą, która za pośrednictwem internetu widzi, jak żyją ich rówieśnicy w innych częściach świata. Ma to swoje plusy i minusy. Wielu dzieciom poszerza to horyzonty, w innych rodzi frustrację. Młodzi nie lgną masowo do pracy w przetwórstwie rybnym, prędzej marzą o karierze rapera, youtubera lub tiktokera.

Dochodzą do tego problemy społeczne, alkohol i depresja. Nowe możliwości komunikacji tylko w teorii zmniejszyły izolację. Młody człowiek potrafi być jeszcze bardziej samotny ze swoimi – często skrytymi – realnymi problemami. Efektem tego jest wysoki, jeden z najwyższych na świecie, współczynnik samobójstw wśród młodych ludzi. Praktycznie każdy na Grenlandii zna kogoś, kto targnął się na własne życie. Sprawę obszernie opisała Ilona Wiśniewska w swojej książce Lud.

Z grenlandzkiej wyspy. Jej przemyślenia i refleksje są efektem trzymiesięcznego pobytu i pracy w miasteczku Uummannaq, leżącym raptem 167 kilometrów na północ od Ilulissat3. Nie mam problemów z zaśnięciem, lecz w nocy raz po raz budzą mnie odgłosy przypominające detonację bomby. To pękające góry lodowe, które po zmroku ewidentnie grają na złowrogą nutę. W zależności od wielkości, ciężaru czy kształtu prowadzą powolny marsz ku otwartym wodom. Niektóre wypłyną z zatoki aż na ocean, inne ugrzęzną w fiordach, a jeszcze inne podzielą się słodką wodą z Grenlandczykami. Ich układ z rana jest diametralnie różny od tego, który dane było mi widzieć wieczorem

Wielorybi śpiew

Wieloryby towarzyszyły Inuitom od samych początków Kalaallit Nunaat. Nowo przybyłym żeglarzom na północnych wodach jawiły się jako lewiatany, przeogromne istoty nie z tego świata. Dla Grenlandczyków już setki lat temu stały się źródłem pożywienia – przeżycie na wyspie od zawsze było uzależnione od morskiej fauny. Opanowanie odpowiedniej techniki polowania wymagało czasu.

Sukces tkwił w pracy zespołowej, precyzji i cierpliwości. Z kajaków polowano lub poluje się (na dalekiej północy Grenlandii) głównie na foki i narwale, rzadziej na morsy i wieloryby. Harpun, wbity wraz z avatakiem (balonem z foczej skóry), stopniowo osłabia ofiarę, zapobiega jej utonięciu oraz pokazuje jej aktualne położenie. Upolowaniu zdobyczy towarzyszy przede wszystkim szacunek. Wdzięczność dla zwierzęcia, które 39 na wiele dni zapewniło pożywienie, olej na opał, a także bezcenne źródło witaminy C, która znajduje się w tłuszczu tuż pod skórą.

To niezmiennie narodowy przysmak – mattak, który w przeszłości doskonale chronił Inuitów przed szkorbutem. Mattak jest równie dobry na surowo, jak i smażony na głębokim tłuszczu, z dodatkiem czegoś przypominającego przyprawę do mięs Knorra. Tłuszcz był pomocny przy przeziębieniach, jednak europejscy wielorybnicy przywieźli ze sobą wirusy odry i grypy, na które miejscowi nie byli już odporni.

Obecnie, na mocy porozumienia z Międzynarodową Komisją Wielorybniczą, oficjalnie na Grenlandii można upolować tylko kilkaset sztuk rocznie. Organizowane są mniejsze połowy wśród lokalnych społeczności, lecz polowanie musi być oficjalnie zgłoszone. Wraz z rozwojem turystyki popularny stał się za to whale watching, czyli obserwowanie wielorybów z łodzi, w ich naturalnym środowisku. Obecnie więc w wieloryby wycelowane są częściej nie ostrza harpunów, a teleobiektywy. Humbaki, finwale, wale grenlandzkie. Niezwykle inteligentne stworzenia, które potrafią się porozumiewać, wydając pod wodą dźwięki przypominające pieśni. A o czym śpiewają wieloryby? Naukowcy doszli do wniosków, że potrafią wzajemnie się ostrzegać, określać terytorium. Najstarsze odnotowane osobniki liczą sobie nawet 200 lat. Choć w błogiej nieświadomości żyły już w czasach monarchii austro-węgierskiej.

Drugiego dnia, po minięciu rankiem skąpanego we mgle Rodebay, raz po raz widzę w oddali wydobywające się z wody słupy pary wodnej. Po chwili nie mam wątpliwości – to muszą być wieloryby. Mam więc wyjątkowy whale watching z dmuchanego kajaka! Widzę ich płetwy, wielkie grzbiety przetaczające się nad powierzchnią ciemnej wody i znikające w niej ogony. Co chwila szczęka opada mi do kolan. Jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. Nie znajduję się w jadłospisie największych ssaków na Ziemi, więc mogę wiosłować spokojnie. Chwilę później spostrzegam stado fok, tuż przed dziobem. Co jeszcze mnie tu czeka? Mam w planie dopłynąć tego dnia do południowego krańca Wyspy Korony Królewskiej.

Po południu wychodzi słońce, które towarzyszy mi niemal do końca wyprawy. Czuję chłód lodowatej wody tuż pode mną, bo samo wiosłowanie nie zapewnia takiego ciepła jak, chociażby marsz z plecakiem, angażujący więcej mięśni. Ale nie narzekam. Rozbijam namiot i szukam strumyka ze słodką wodą. Po chwili mnie olśniewa. Dochodzę do wniosku, że najłatwiej będzie mi ją uzyskać z odłamków lodowych gór. Ciekawe, ile setek, a może tysięcy lat ta woda była bryłą lodu, czekała na mój garnek 40 i płomień kuchenki, by ostatecznie trafić do mojego organizmu. Cykl życia. Jedno jest pewne – żadna woda nie smakuje jak ta na Północy. Czy to ze strumienia, czy z lodowej bryły.

Morski śmietnik

Arktyka jest obszarem o najmniejszym zaludnieniu na całym świecie, a sama Grenlandia, spośród wszystkich krajów, jest w tej materii bezsprzecznym liderem. Liczy zaledwie 56 000 mieszkańców, z czego prawie 1/3 mieszka w stolicy – Nuuk. Z perspektywy mieszkańca Starego Kontynentu panują tu trudne warunki do życia, z drugiej strony – Grenlandia wydaje się idyllą w coraz bardziej przeludnionym świecie. Niestety, nie do końca jest to prawdą, ponieważ wyspa mierzy się z kolejnym, narastającym problemem. Płynąc blisko brzegu, często przecierałem oczy ze zdumienia na widok ilości zalegających śmieci. Niechlubny prym wiodą pozostałości po rybakach: sieci, bojki oraz kanistry po paliwie.

Na otwartych wodach trudniej jest dostrzec zanieczyszczenia. Musiałyby to być gigantyczne pływające „śmieciowe wyspy” albo wycieki ze statków lub platform wiertniczych. Takich na dalekiej Północy na razie nie ma, lecz i na pozornie czystej Grenlandii możemy odnotować haniebne przykłady działalności człowieka. Przodują w tym Amerykanie. 21 stycznia 1968 roku bombowiec B-52 z czterema nieuzbrojonymi bombami atomowymi na pokładzie rozbił się na północy Grenlandii.

Według USA żadna z bomb nie wybuchła, mimo że samolot rozpadł się na tysiące kawałków. Z pocisków rozprzestrzenił się jednak ładunek konwencjonalny, co wymusiło akcję oczyszczania terenu z lodu skażonego radioaktywnymi odłamkami. Jednej bomby, która prawdopodobnie przebiła lodową pokrywę i spoczęła na dnie, nigdy nie odnaleziono. Z uwagi na ciężkie warunki klimatyczne problem zneutralizowano tylko częściowo. Do dziś od Inuitów z Qaanaaq i okolicznych wiosek można usłyszeć opowieści o powolnych zgonach spowodowanych chorobą popromienną, a także o deformacji ciał fok i morsów. Śmieci to dosłownie i przenośni – temat rzeka. W mniejszych osadach na Grenlandii przerób surowców praktycznie nie funkcjonuje i wszelkie odpady są składowane na jednej hałdzie, w pewnej odległości od zabudowań.

***

Zbigniew Szwoch (ur. 1986 r.) — gdańszczanin, na co dzień alpinista, z zamiłowania podróżnik, kajakarz, człowiek z północnym DNA. Przez ostatnią dekadę (2011–2021 r.) w krajach nordyckich spędził ponad rok, z czego zdecydowaną większość — za kołem podbiegunowym. W każdej wolnej chwili od pracy i codziennych obowiązków był myślami na Północy. Żył od wyprawy do wyprawy. Dwukrotny prelegent na festiwalu „Kolosy”. Wolna dusza. Marzycielski, acz skrupulatny. Jak sam mówi: „książka jest historią marzeń i inspiracji zwykłego chłopaka z Gdańska, który ponad wszystko uwielbia eksplorować świat Północy od strony wody”. Autor strony zb-szwoch.pl. Od 7 stycznia 2022 szczęśliwy ojciec bliźniąt: Oli i Jasia.

Fragment książki wydanej przez BookEdit opublikowany w serwisie ONET

https://podroze.onet.pl/ciekawe/odwazny-polak-zrobil-cos-niesamowitego-zupelnie-sam/cv1wyj3

 

Sprawdź inne wpisy...

Majówka jest kobietą!

Majówka jest kobietą! To czas, kiedy warto zadbać o samą siebie – zapewnić relaks dla ciała i duszy. Dlatego polecamy pięć propozycji książkowych od polskich

Czytaj dalej