Skąd czerpałem inspirację do napisania książki pt. „GEN”?
Nie wiem, kiedy pojawiła się ta myśl, a właściwie obraz pochylonego nad postawioną na biurku maszyną do pisania mężczyzny. Mała, stojąca obok lampka oświetlała powstający tekst. Miałem wtedy kilka lat. Ten mężczyzna siedział i pisał książkę – to byłem ja w przyszłości. Były zatem jakieś pomysły, rękopisy, kilka spisanych na maszynie utworów, a potem komputer.
Czas mijał, lata leciały. Kilkadziesiąt wierszy, kilkanaście opowiadań, kilka powieści, które lądowały w szufladzie.
Warszawę z różnych powodów odwiedzałem wielokrotnie. Klinika, praca, polityka, odwiedziny rodziny. Nie zgubię się w Warszawie, ale też nie mogę powiedzieć, że znam dobrze miasto. Ciekawość pcha mnie jednak między budynki.
Warto umieścić tam akcję powieści.
Dawno, dawno temu wśród nowych znajomych usłyszałem o GMO, ale nie znałem tego skrótu, więc pytam. To nie jest wstyd nie wiedzieć, wstydzę się udawania, że wiem. Długo rozmawialiśmy na ten temat, poznałem trochę szczegółów, ale było mi mało, więc sięgnąłem po kolejne informacje: czytałem artykuły, obejrzałem kilka filmów, kupiłem książki. Szczególnie inspiruje mnie historia Arpada Pusztaiego.
To jest to, o czym chciałem napisać.
Stoję całkowicie bezradny, wpatrzony w panujący na biurku bałagan. Przy każdym spotkaniu zastanawiam się, jakim cudem tak niekompetentny człowiek zostaje prezesem, w jakim celu „prawa ręka” prezesa podpuszcza tego nieradzącego sobie człowieka do popełniania kolejnych błędów.
Tych ludzi warto zapamiętać.
Jadący w celach biznesowych do Beneluksu kuzyn zaproponował mi wyjazd, bo już kiedyś byłem w Holandii. Wyjazd jest „objazdowy”, więc kilka miejscowości zwiedzam sam, ale w Brukseli jesteśmy razem. Niestety czasu mamy niewiele i spacerujemy po magicznym centrum miasta. Cudne miejsce.
Warto choć na chwilę przenieść tu bohaterów książki.
Rozmowa z dyżurnym strażnikiem, jedna brama, zostawiam telefon w skrytce, a kluczyk chowam do kieszeni, druga brama, przejście koło stołówki i „spacernika”, drzwi, jedna krata, druga krata, długi korytarz, schody, kolejna krata, czekanie w towarzystwie strażnika więziennego na otwarcie sali. Takie miejsce, taki kurs. I prowadzę wykłady, planuję, a następnie prowadzę zajęcia praktyczne, poznaję kursantów. Ludzi o różnej przeszłości i niepewnej przyszłości.
To są ludzie, o których chciałem napisać.
Tylko skończę ten kurs i wyjadę do pracy w Austrii.
Kurs kończę z opóźnieniem i muszę zrezygnować z wyjazdu do Austrii, jadę do Szwecji. Dobrze się tam czuję. Cisza, spokój, przestrzeń. Więcej pracy niż zwiedzania, ale i tak poznaję okolicę, ludzi i ich zwyczaje. Spaceruję po lesie, relaksuję się nad okolicznymi jeziorami, poznaję ludzi, którzy także inspirują. Zabytkowe XVII-wieczne siedlisko na górce ma swój klimat, jest też czas na pisanie.
Włączam w radiu stację z klasycznym szwedzkim punk rockiem, uruchamiam laptopa. Słowa spływają na ekran, tworząc zdania, zdania układają się w akapity, akapity tworzą rozdziały. Teraz już na pewno to jestem ja. Pochylam się nad klawiaturą postawionego na biurku laptopa. Mała, stojąca obok lampka oświetla klawiaturę, na ekranie pojawia się powstający tekst.
Juliusz Adel, autor książki pt. „GEN”