Skąd się biorą książki o własnych doświadczeniach?
Są osoby, które lubią się dzielić uśmiechem, dobrym humorem, miłością i troską, swoim doświadczeniem. Tym, co ulotne, i tym, co namacalne. Decyzja o dzieleniu się swoimi zasobami materialnymi jest dla wielu z nas pozornie trudniejsza, bo wtedy ich nam ubywa. Pozostawia jednak konkretny ślad. Może to być potwierdzenie bankowe przelanej kwoty, dyplom z podziękowaniem, ale może to być aparatura medyczna czy nawet budynek szkoły lub szpitala. Fundatorzy lub organizatorzy zbiórek chętnie mocują na nich swoje „wizytówki” – pamiątkowe tabliczki. Budzi to uzasadnione uznanie, ba, nawet podziw innych, a często jest także wzorem i zachętą dla nich do podobnych działań. Każdy, kto kiedyś brał udział w organizacji takich projektów, doskonale zna to uczucie ogromnej satysfakcji dzielenia się z innymi.
Jest też inna platforma dzielenia się – to chęć opowiedzenia o swoich przemyśleniach i doświadczeniach. Wszyscy mamy w sobie coś z nauczyciela. Najpierw pobieramy nauki od tych mądrzejszych i bardziej doświadczonych, potem się nimi dzielimy z innymi. Tak bywa zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym. To przecież my jesteśmy nauczycielami dla naszych dzieci. Dzielimy się swoimi doświadczeniami z koleżankami i kolegami, ze swoim zespołem w pracy.
Kiedy następuje jakieś ciekawe wydarzenie w naszym życiu, które chcemy utrwalić, najczęściej robimy zdjęcia i wrzucamy je na Facebooka. Czasem dodamy jakiś tekst, kiedyś były to albumy z fotografiami lub listy. Są jednak osoby, które mają dar od Boga do przelewania swoich myśli „na papier”, a teraz „na klawiaturę”, barwnie opisując swoje wspomnienia. Na ich podstawie powstają narracje będące osią fascynujących powieści, które potem jak ciepłe bułki rozchodzą się w stacjonarnych lub interstacjonarnych księgarniach.
Co jednak skłania, nie tego z wrodzonym talentem, ale tego przeciętnego mieszkańca naszej planety do napisania książki? Do dzielenia się swoimi doświadczeniami, przemyśleniami z innymi, głównie nieznanymi mu osobami, do dzielenia się sobą?
Zapewne wiele elementów tej decyzji jest wspólnych, a równocześnie każdy ma jakiś jeden ten swój, ten osobisty, ten jedyny, ten tylko mój.
To, że „talent od Boga” mają nieliczni, to już ustaliliśmy. Co ciekawe, nawet ci z talentem ciężko pracują, po to aby osiągnąć oglądany i jakże chętnie czytany przez nas efekt. Gdzieś przeczytałem, że nasza wspaniała noblistka Olga Tokarczuk, aby napisać 1 (słownie: jedną) książkę, musi przeczytać innych książek aż 1000 (słownie: tysiąc) – WOW!!!
Wracamy więc z powrotem z literackiego kosmosu na ziemię, do grona tych, którym Bóg talentu p. Olgi poskąpił. Aby wygenerować w sobie chęć napisania książki, musi w naszym życiu coś się wydarzyć, coś przełomowego, coś co nami wstrząśnie. Znane jest powiedzenie, że prawdziwy mężczyzna musi mieć syna, zasadzić drzewo (z upływem czasu zmieniono to w wybudowanie domu) oraz napisać książkę.
U ojców trzech córek, takich jak ja, pokusa dzielenia się swoimi myślami rośnie więc wielokrotnie, w miejsce tego syna, którego nam mieć nie dano. W dodatku jest to dzielenie, od którego wcale nie ubywa (materialnie rzecz jasna), a wręcz przybywa. Opis jednego zdarzenia, pobudza pamięć do sięgania coraz to głębiej, do wspomnień, okoliczności, motywacji i końcu jego konsekwencji lub rezultatów. Jeśli chcemy uchwycić szerszy kontekst, warto sięgnąć po inne opisy, źródła, fakty, porównać swój przypadek z innymi – no i wychodzi na przepis p. Olgi…
dr. Mariusz Szeib, autor książki Ósmy kontynent