– Za moich czasów ciążę można było przerwać bez problemu. Każda, dosłownie każda moja koleżanka ma za sobą to doświadczenie. A mimo wszystko od momentu, gdy miałam aborcję, do czasu uznania, że Kościół faktycznie nie ma już dla mnie żadnego znaczenia, czułam głęboki stres, psychiczne obciążenie – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Ewa Piprek, autorka książki „Apostazja katoliczki”
Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski: Według prawa kościelnego z Kościoła nie da się tak po prostu wystąpić, a apostazja nie rozwiązuje wcale sprawy.
Ewa Piprek: W rzeczy samej. Kościół, zgodnie z zasadą ustaloną jeszcze na soborze trydenckim, uznaje, że oczyszczenie, czyli zmycie grzechu pierworodnego podczas chrztu jest faktem historycznym. Złożenie aktu apostazji w tym kontekście niczego nie zmienia – ksiądz zamieszcza stosowną adnotację na świadectwie chrztu, ale apostata ma prawo powrócić w każdej chwili na łono wspólnoty. Nie musi nawet odnawiać sakramentów. Ostateczne zerwanie z Kościołem nie jest więc formalnie możliwe.
A jednak pani postanowiła dokonać apostazji. Co więcej – zachęca pani do niej innych.
Zachęcam wyłącznie te osoby, dla których Kościół nie ma żadnego znaczenia. Po co przekłamywać statystyki? Nie ukrywam jednak, że dla mnie to była niezwykle trudna decyzja. Podjęłam ją dopiero w trakcie pisania tej książki, która początkowo miała służyć temu, żebym zrobiła porządek ze swoim stosunkiem do Kościoła i nawracającymi myślami o ewentualnym powrocie do wspólnoty. Zatytułowałam ją pierwotnie „Seks po katolicku”. Jednak im więcej czytałam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że apostazja jest dla mnie jedynym słusznym rozwiązaniem.
Wyprowadzka z Polski pozwoliła pani spojrzeć na Kościół z dystansem?
Mieszkam w Niemczech i tutaj, gdy obywatel melduje się w urzędzie, otrzymuje pytanie o przynależność religijną. Jeśli odpowie, że jest osobą wierzącą, płaci podatek. Takich osób jest obecnie ok. 48 mln. Przy czym jeżeli w jakiejś parafii na przykład wybucha skandal i wierni stwierdzają przy tej okazji, że jednak chcą wypisać się ze wspólnoty wierzących, po prostu idą do urzędu gminy i składają oświadczenie. Tyle. Nie ma dodatkowych formularzy. Nie ma biegania za proboszczem, które było moim doświadczeniem.
Ewa Piprek napisała książkę „Apostazja katoliczki” Źródło: Archiwum prywatne
Ten argument często słyszę w rozmowach ze znajomymi. „Złożyłbym apostazję, gdyby nie trzeba było jeździć do rodzimej parafii, rozmawiać z księdzem”.
Mam 56 lat, a gdy chciałam dokonać apostazji, proboszcz robił ze mnie idiotkę. Mogę śmiało powiedzieć, że przede mną uciekał. Więc potwierdzam – przyszły apostata musi najpierw pokajać się przed księdzem, a przypominam, że choć w teorii dyżurują w jasno określonych godzinach, często bardzo trudno ich złapać. W grupkach zrzeszających osoby, które dokonały apostazji, jest mnóstwo historii o gonieniu za proboszczem.
Wiara w Boga wyklucza pani zdaniem apostazję?
W moim przypadku była to też apostazja z Boga katolickiego, bo doszłam do wniosku że jego nauka mi nie odpowiada. Choć przyznaję, że do filozofii samego Jezusa mam pewną słabość.
Ta decyzja jest właśnie dlatego tak trudna, że większość z nas – wychowanych według zasad Kościoła katolickiego – nie wyobraża sobie życia bez wiary. Skąd to się bierze? Ano z przeświadczenia, że gdy tę wiarę stracimy, nie uratujemy się przed pośmiertnym koszmarem piekła.
Straszenie nim rozpoczyna się przecież w okresie komunijnym. Co ciekawe – sprawdziłam to – na całym świecie dokładnie w tym samym momencie – gdy dziecko jest już w stanie przyswajać wiedzę, ma świadomość, ale nie można wymagać od niego krytycznego myślenia. To doświadczenie jest tak silne, że gdy pytam moich koleżanek, nawet tych, które w ogóle nie są religijne, czy pamiętają opowieści o piekle, wszystkie żarliwie potwierdzają.
I chyba niewiele się w tej materii zmienia. Wiele dzieci przystępujących do pierwszej komunii panicznie boi się grzechu. A tym grzechem w ich przypadku jest np. nieodmówienie pacierza czy krzywe spojrzenie na kolegę.
To cały czas trwa w niezmienionej formie. Mój dziewięcioletni siostrzeniec też boi się piekła, biega do kościoła, bo za wszelką cenę chce go uniknąć. W książce opisuję też scenę, której świadkiem byłam w aptece. Mały chłopiec odwrócił się nagle, uklęknął między regałami i zaczął się modlić. Patrzyłam na niego i doskonale wiedziałam, dlaczego to robi.
Sama podczas pierwszej komunii wyobrażałam sobie, że opłatek naprawdę zamieni się w moich ustach w ludzkie ciało, surowe mięso. Od kilku lat leczę nerwicę, wcześniej cierpiałam na bezsenność. Cały czas wracają do mnie te same sny – śni mi się, że uciekam przez las przed piekielnym ogniem. To mocno siedzi w głowie. Nie tylko mojej. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że mam osiemdziesiąt kilka lat, stoję nad grobem i nagle te wszystkie obrazy zaczynają mi się przypominać. Nie dam sobie ręki uciąć, że nie pobiegnę wtedy do biskupa się wyspowiadać. Tak silnie rezonują obrazy, którymi faszerowano mnie w dzieciństwie. To jest zresztą jedyne wyjaśnienie, jakie mogę znaleźć dla starych kobiet, które nie mają pieniędzy, a jeszcze z tą resztką biegną do kościoła i dają na tacę.
Po komunii katecheci i księża zaczynają straszyć czym innym – grzechami cielesnymi. Pani również prowadziła wewnętrzne boje: między charakterystyczną dla dorastania ciekawością ciała, a próbą trzymania się nauk kościoła.
Człowiek ma lat 12 czy 13 lat, zaczyna pojawiać się popęd seksualny i robi się problem. U mnie to był potężny rozdźwięk. W pewnym momencie oddzieliłam od siebie te sprawy. Myślałam „jeśli Bóg to tak wymyślił, wszystko musi być w porządku”. Później narodziła się we mnie niezgoda na ograniczenie przez Kościół tak ważnej sfery człowieka, jaką jest seksualność. Nastolatkom nie pokazuje się w szkole prezerwatyw nawet na zdjęciach, ale już pokawałkowane płody jak najbardziej. „Niemy krzyk” obejrzałam rok po premierze. Pamiętam, jak ogromne zrobił na mnie wrażenie. O tym, że nagranie z ultrasonografu zostało zmanipulowane: najpierw zwolnione, a później przyspieszone, by wywołać pożądany efekt, dowiedziałam się dużo później. Szkoda.
Ten seans miał wpływ na to, jak czuła się pani po aborcji?
Na pewno. Za moich czasów ciążę można było przerwać bez problemu. Każda, dosłownie każda moja koleżanka ma za sobą to doświadczenie. A mimo wszystko od momentu, gdy miałam aborcję, do czasu uznania, że Kościół faktycznie nie ma już dla mnie żadnego znaczenia, czułam głęboki stres, psychiczne obciążenie. Dopiero gdy zaczęłam czytać i analizować medyczne opracowania, dotarło do mnie, jakie bzdury opowiadano mi w dzieciństwie i młodości. A polska konstytucja mówi, że każdy Polak ma prawo do edukacji…
Do kościoła przestała pani chodzić po tym, jak po lekcji religii ksiądz dotknął pani piersi. Wstrząsające, ale też chyba dość powszechne?
Dla mnie to nie miało żadnego znaczenia emocjonalnego. Byłam wtedy dziewczynką, która świetnie sobie radzi i kiedy dotknął mojej piersi, po prostu mu przywaliłam i o całej sprawie na długie lata zapomniałam. Nie uznałam tego wówczas za molestowanie ze strony duchownego, ponieważ, chociaż nosił koloratkę, odprawiał msze i uczył religii, nie uważałam go za taką osobę. To był po prostu facet, który chciał mnie pomacać. Cieszyłam się, że sobie z nim poradziłam i że w związku z tą sytuacją nie muszę już chodzić na religię.
Nie jesteśmy w stanie oszacować skali pedofilii w Polsce. Jednak biorąc po uwagę doświadczenia moich znajomych oraz historie ofiar, które publicznie zabrały głos, mogę przypuszczać, że jest dość duża.
Wątków nadużyć ze strony mężczyzn, już nie duchownych, jest w pani książce więcej.
Bo w takiej kulturze – uprzedmiotowienia kobiet, maczyzmu i wypierania kobiecej seksualności – dorastałam i żyłam. W książce opisuję scenę z początku lat 90., kiedy opowiadałyśmy z moją koleżanką o tym, jak byłyśmy napastowane przez wspólnego znajomego. Miałyśmy 35 lat, cieszyłyśmy się, że skutecznie poradziłyśmy sobie z natrętem i wtedy głos zabrał nasz znajomy Holender, który się temu przysłuchiwał. Dopiero on – gość z Zachodu – uświadomił nam, że doszło do próby gwałtu, którą powinnyśmy niezwłocznie zgłosić na policji. Chociaż byłyśmy wykształcone, z jakimś już doświadczeniem życiowym, z pewnych rzeczy po prostu nie zdawałyśmy sobie sprawy. Tymczasem w krajach zachodnich były oczywistością.
Kościół przykłada pani zdaniem do tego rękę?
Oczywiście! W Kościele katolickim przeszkadza mi przede wszystkim stosunek do kobiet i to, co zrobił z naszą ogólnonarodową mentalnością. Takimi zastępczymi maryjkami to my wszystkie jesteśmy. Apostazję złożyłam też w geście protestu przeciwko pedofilii w Kościele. W uzasadnieniu napisałam, że nie chcę być w jednej grupie wyznaniowej z biskupami, którzy ją ukrywali. Przytoczyłam konkretne nazwiska.
W Polsce da się od Kościoła oderwać całkowicie bez autoskazania na wykluczenie społeczne? Śluby, pogrzeby, świąteczne tradycje – to wszystko jest przecież z nim ściśle związane…
Łatwo nie jest. W marcu zmarł mój tata i zorganizowałam świecką ceremonię pogrzebową, która spowodowała niemalże histerię u mojej chrzestnej. Argumenty, że tata nie chodził przecież do kościoła, na nic się zdały. W pewnym momencie sama zaczęłam rozważać, czy nie zaprosić księdza, ale po rozmowie z siostrą taty postanowiłam zostać przy pierwotnej decyzji i nie żałuję
Wywiad opublikowano w dniu 26.06.2022 w serwisie kobieta.wp.pl